Rozstanie bez rozstawania – o potrzebie odrębności w związku

Czasem dobrze się oddalić aby być razem....

Jeśli jeszcze nie znasz, to polecam Ci portal SEXEDPL. Bardzo dobra strona poświęcona edukacji seksualnej, prawom człowieka oraz szerokiemu spektrum zagadnień związanych z obszarem relacji.

Ostatnio trafiłem tam na bardzo ciekawy artykuł o tytule: „Gdy nie ma już „my”. Jak wrócić do „ja” po rozstaniu?” – o tym, jak odzyskać siebie po rozstaniu. Artykuł nie aspiruje do bycia wyczerpującym, ale wskazuje, jak może wyglądać szlak odbudowy swojego self po rozłące i robi to w zręczny sposób. Link znajdziesz poniżej mojego posta.

Rozstanie zawsze konfrontuje nas z doświadczeniem wyodrębnienia.

Im dłuższa i bardziej symbiotyczna jest relacja, tym mocniejszy może być ból „wyodrębniania się”. I choć w każdą relację od momentu jej powstania wpisany jest jej koniec – w ten czy inny sposób – to czasami doświadczenie rozstania jest naturalną konsekwencją braku wyodrębnienia partnera/partnerów.

Często paradoksalnie to właśnie brak pracy nad swoją indywiduacją, rozmycie granicy pomiędzy tym, co jednostkowe, a tym, co wspólne, prowadzi do największych napięć i konfliktów. Bo gdzie kończy się „ja”, a zaczyna „my”? Gdzie tracimy figurę siebie na rzecz niejasnego tła związku?

W perspektywie Gestalt zdrowy kontakt odbywa się na granicy, która jest jednocześnie miejscem spotkania i miejscem rozdzielenia.

Jeśli ta granica staje się porowata, jeśli przestajemy czuć, co jest nasze, a co partnera, wchodzimy w konfluencję – stan, w którym tracimy poczucie odrębności. To generuje frustrację, stłumione potrzeby i w końcu – wybuch.

Oczywiście jakaś ilość konfluencji jest potrzebna, aby relacja istniała, ale wraz ze stażem relacji i brakiem uważności (oraz dziesiątkami innych mechanizmów) granice mogą niezauważalnie, ale powoli i stanowczo blaknąć.

Dlatego te punkty, które autorka artykułu wymienia w kontekście powrotu do siebie po rozstaniu, są dla mnie esencją zdrowego funkcjonowania w parze na lata przed rozstaniem.

„Twórz nowe rytuały i nowe struktury dnia. Takie, które nie są kontynuacją „wspólnego życia”, tylko Twojego.”

Będąc w związku, często zlewamy się w jedno. Zapominamy o swoich solowych przyjemnościach, o porannej kawie w ciszy, o czasie tylko dla siebie. Jeśli zaniedbujemy swoje własne „ja” i jego unikalny rytm, akumulujemy wewnętrzny bunt.

Zadbaj o to, by mieć przestrzeń tylko dla siebie – swoje hobby, swoich znajomych, swoje projekty. To nie jest egoizm, to higiena psychiczna.

W każdym związku funkcjonują de facto trzy osoby: ja – ten drugi/druga – my. Dbanie o każdą z tych postaci jest równie ważne i nie ma nic złego w pamiętaniu o sobie.

„Eksperymentuj z decyzjami, które nie wymagają konsultacji. Przypomnij sobie, jak to jest robić coś „po swojemu”.”

W relacji uczymy się kompromisów, ale nie możemy zatracić zdolności do samodzielnego podejmowania decyzji. Spróbuj czasem pójść na spontaniczny spacer (lub inne wydarzenie), kupić sobie coś „niepraktycznego”, podjąć małą decyzję, która dotyczy tylko ciebie.

Z pozoru brzmi to jak mała, nieznacząca aktywność, ale takie ruchy wykonywane, gdy jesteśmy w relacji – to ciągłe budowanie poczucia sprawczości i przypominania sobie o własnej autonomii.

„Sprawdzaj swoje potrzeby i granice – one się zmieniają.”

Potrzeby są dynamiczne, granice ewoluują. To, co było OK rok temu, dziś może być nieznośne. Napisałem „może”, ale właściwie to chciałbym napisać „powinno być”.

Nie noszę tego samego swetra co w podstawówce, nauczyłem się jeść pomidory, których kiedyś nie lubiłem i nie inaczej powinno być w relacji. Ruch powoduje elastyczność, brak ruchu powoduje sztywność. Moje zachowania, zobowiązania, decyzje powinny ewoluować, jeśli tkanka mojej relacji ma być elastyczna. To nie jest jakaś wielka filozofia albo wyżyny psychoterapii – to zwykły zdrowy rozsądek.

Jeśli nie monitorujesz swoich wewnętrznych map, jeśli nie komunikujesz partnerowi, co się zmienia w twoim wewnętrznym krajobrazie (Jung powiedziałby: w procesie indywiduacji, odkrywaniu kolejnych aspektów Jaźni), to jak ma Ciebie rozumieć?

Utrzymanie kontaktu ze swoimi granicami to klucz do uniknięcia przekraczania i wynikających z tego żalu czy agresji.

„Szukaj wsparcia, nie samotności.”

Tak, wsparcia powinniśmy szukać też poza związkiem. Psychoterapeuta, przyjaciele, grupa wsparcia – to nie zdrada, to wzmacnianie własnej psychiki. Żaden partner/partnerka nie powinien być naszym jedynym źródłem wsparcia, bo jeśli tak jest, to każda rysa na tym wspierającym fundamencie będzie boleć/przestraszać, ranić lub zapraszać nadmierną kontrolę z naszej strony.

Jeśli masz statek, który płynie dzięki jednemu żaglowi, to porwanie tego żagla zawsze będzie katastrofą na miarę Titanica.

Kiedyś cała wioska/społeczność lub plemię było źródłem wsparcia, dziś bardzo często lokujemy te wszystkie funkcje w osobie partnera/partnerki. Niestety bardzo często nie ma szans, aby jedna osoba mogła udźwignąć te wszystkie funkcje i nie ugiąć się pod ich ciężarem. Może nie wydarzy się to od razu, ale na przestrzeni czasu – konsekwencje zawsze przyjdą.

Im silniejsze i bardziej wspierane jest twoje „ja”, tym zdrowsze „my” możesz tworzyć.

Partner nie powinien być twoim jedynym źródłem bezpieczeństwa i spełnienia. Odbarczenie tej drugiej osoby z tej roli zawsze zdejmuje presję z relacji i pozwala jej swobodnie oddychać. Krzesło o jednej nodze może wspierać, będzie wyglądać elegancko, ale krzesło o czterech nogach będzie zawsze bardziej stabilne.

Z perspektywy psychoanalizy zdrowa relacja to taka, gdzie dwie dojrzałe, zindywidualizowane jednostki (które przeszły przez proces separacji-indywiduacji z pierwotnymi obiektami) są w stanie tworzyć bliskość bez stapiania się.

To umiejętność bycia odrębnym, a jednocześnie połączonym – coś, co w teorii relacji z obiektem nazywamy zdolnością do używania/korzystania z obiektu bez niszczenia go przez symbiotyczną fuzję.

Brak pracy nad indywiduacją – czyli rozwijaniem pełni swojego Ja, włączając w to aspekty świadome i nieświadome (Jungowska integracja cienia, dialog z archetypami) – zawsze będzie wywoływać napięcie w relacji. Bo to, czego nie integruję w sobie, będę projektować na partnera, obarczając go swoimi brakami, niezaspokojonymi potrzebami czy wewnętrznymi konfliktami.

To, co według mnie warto praktykować od samego początku relacji, to „rozstanie bez rozstawania”. Skoro muszę odzyskiwać siebie zaraz po relacji, to czemu by nie zacząć robić tego wcześniej?

Nie jest to żadna utopijna wizja, ale codzienna praktyka dbania o swoją integralność, będąc jednocześnie w relacji z drugą osobą. To nieustanne balansowanie między „ja” a „my”. Znajdowanie przestrzeni na własny oddech, na własny głos i na własną przestrzeń (jakkolwiek to rozumiesz).

Według mnie tylko pamiętając o sobie, możemy być razem naprawdę z drugą osobą, nie tracąc przy tym siebie.

OBRAZ: Agnes Cecile, „Life has been divided in two”